Strona:PL Waleria Marrené-Walka 111.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

W tych słowach było tyle ufności, że pan Fulgenty zapragnął usprawiedliwić ją koniecznie. Wszak chodziło tu o rzeczy, które przy pracy i dobrej woli mógł rozpoznać.
I znowu zobaczył ze wzrastającą trwogą roztaczający się przed sobą cały szereg studyów suchych i wstrętnych, zamiast tych ukochanych nauk, które tak zapełniały mu dotąd życie. Zamiast bogatych, jasnych, cudnej prostoty praw natury, miał wtajemniczać się w zagmatwane ustawy ludzkie, uczyć się rozumieć ten język sądowniczy, dotąd tak niezrozumiały dla niego, jak jakieś hieroglify egipskie.
Ale Marya płakała, mówiła mu o dzieciach, które zostaną bez dachu i chleba, pomyślał o tych złotowłosych aniołkach, które stały się tyranami jego, pomyśla o ich łzach i uśmiechach, i nie wahał się chwili.
Te istoty opuszczone od wszystkich, budziły w nim heroiczną chęć obrony; postanowił więc zasięgnąć rady biegłego prawnika i postępować dalej według jego wskazówek, nie szczędząc czasu swego.
— Pani, wyrzekł po krótkim namyśle: jutro zaraz pojadę do Warszawy, i jeśli majątek twój jest do obronienia, bronić go będę do ostatka.
Dnia tego rada familijna powracając do domów swoich nie szczędziła życzliwych uwag o mieszkańcach Zacisznej.
— Pani Marya znalazła sobie prędko opiekuna, mówił jeden z jej członków.
— Nic dziwnego, młoda i ładna, ślicznie jej w żałobnej sukni, odparł drugi.
— Zkądże ten Jeżyński wziął się tam tak nagle? nie słyszałem o nim nigdy.
— Ba! musieli się znać jeszcze za życia Edwarda.
— Brzydki; sądziłem, że pani Marya ma lepszy gust.
— Musi być bogaty.