Strona:PL Waleria Marrené-Walka 030.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ci usnęły, a w pokoju było ciemno i głucho jak w domu umarłych.
Kobieta popadła w marzenie, przeszłość poczęła mglić się w jej pamięci, wróciła myślą do dni dawnych, widziała się wesołą, swobodną dziewczyną jak Kazia, jak ona ufnie spoglądającą w życie, jak ona niewątpiącą o niczem, potem zjawił się na jej drodze ten którego ukochać miała, piękny, młody, wytworny, jak olśnił ją, opanował jej myśl rozmarzoną i serce bijące, jak stała się żoną i matką, jak jakieś niewyraźne chmury przysłoniły zwolna horyzont ich życia, jak on codzień był posępniejszy, a ona próżno pytała o powód, jak coraz częściej wydalał się z domu, i trawił daleko miesiące i tygodnie, jak zaczęły jawić się papiery stemplowe i jakieś nieznane figury a potem mąż jej był smutniejszy jeszcze, jak jedne po drugich piękne konie w stajni i kosztowniejsze sprzęty z domu, zaczęły znikać powoli. Marya przeczuwała zły stan interesów, ale zdać sobie z niego sprawy nie była w stanie: realne strony życia były dla niej równie nieznane, jak dla Kazi, pytała więc męża z trwogą i łzami, on prosił jej, by była spokojną i nie dręczyła się próżno. Marya była dobrą i łagodną, uczyniła jak chciał, nie myślała zbytnio o rzeczach, których nie rozumiała, a jednak nie mogła oprzeć się strasznym przeczuciom i nieujętej grozie wiszącej nad jej głową.
Wreszcie wniesiono światło; młoda kobieta ocknęła się jakby ze snu ciężkiego i zaczęła robić przygotowania na przyjęcie męża, który mógł lada chwila powrócić. Kazała nastawić samowar, dorzucić drzewa na kominek i znowu z bijęcem sercem czekała, a łzy mimowolnie cisnęły się jej do oczu.
Godziny mijały dowolne i ciężkie, ona siedziała nieruchoma, z załamanemi rękoma. Na końcu schwyciła wytężonem uchem turkot daleki, zgłuszony; turkot wzmagał się i zatrzymał przed domem, drzwi wchodowe skrzypnęły