Strona:PL Waleria Marrené-Pensjonarki 073.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

śmierć, jednak, jakby przeczuwając nieszczęście, włóczyliśmy się osowiali z kąta w kąt, bo się nami nikt nie zajmował; służące upadały ze znużenia, a o nas zapomniały zupełnie. Raz nie posłały łóżeczek i przespaliśmy noc całą w ubraniu na kanapie w salonie, skąd dochodził nas szmer z pokoju ojca. Obudził nas dopiero jakiś niezwykły ruch w domu. Takie blade zimowe słońce zaglądało w okno, bo rolet nikt nie zapuścił, dzwonek jakiś odzywał się, drzwi od pokoju ojca były otwarte na oścież, domownicy, sąsiedzi i ludzie nieznani klęczeli przy nich, a w głębi przy łóżku ojca był ksiądz w komży.
Widziałam to, bo podniosłam się na kanapie i stałam jak skamieniała, nie wiedząc, czy to sen, nie rozumiejąc, co się w koło dzieje. Szukałam oczyma mamy i zobaczyłam ją wreszcie przy ojcu. Była blada jak płótno. W tej chwili doleciał mnie szept: kucharka mówiła do młodszej: „Nasza pani tego nie przeżyje; zobaczysz, będą dwa pogrzeby.”
Wówczas ścisnęło mi się serce tak, jakby mi pęknąć miało — zaczęłam strasznie szlochać.
Gdy Zosia to mówiła, twarzyczka jej pobladła, a łzy, wywołane wspomnieniem, popłynęły z oczu.
— Nie płacz, nie płacz-że! — wołała Mania.