Strona:PL Waleria Marrené-Nemezys 276.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Twój syn, pani, zna mnie lepiéj i sądzi sprawiedliwiéj.
— Sprawiedliwiéj? powtórzyła z ironią staruszka. Sprawiedliwość młodego chłopca stanie zawsze po stronie pięknej kobiéty. Gyby on był sprawiedliwym, nie wahałby się pomiędzy starą matką a....
Nie dokończyła, nie śmiała dokończyć; może wstrzymała ją blada, spokojna twarz pani Nasielskiéj, może moje piorunujące spojrzenie. Obelga była na jéj ustach, gniéw w oczach, a jednak umilkła.
— Pani, zawołała młoda kobiéta ze szlachetnym wybuchem, ja kocham twego syna, tak samo jak on mnie kocha. Nie masz mnie za co przeklinać i nienawidziéć; cierpię tak jak i ty.
Nie spodziéwała się tego wyznania. Wszystko jawne przeciwném było téj naturze, którą nieszczęście może nauczyło niewiary i nieufności. Te słowa pełne prostoty, wymówione drżącemi usty, zdumiały ją i ukazały może jakie nowe rachuby i nadzieje, a może téż naprawdę trafiły do jéj twardego serca, bo umilkła i spoglądała na panią Nasielską łagodniejszym wzrokiem.
— Teraz, mówiła młoda kobiéta, mamy jednę myśl i uczucie wspólne, które nas zjednoczyć musi: troskę o życie i zdrowie jego. Potém, gdy po-