Strona:PL Waleria Marrené-Nemezys 271.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

rzenie. Zrobiłem wszystko czego żądano po mnie, więcéj uczynić nie byłem w stanie.
Oni nie potrzebowali nawet mówić sobie że się kochają: każde spojrzenie, każde mgnienie powiek, każdy dźwięk głosu był wyznaniem. „Kocham“ mówiły jéj błyskawiczne oczy. „Kocham“ odpowiadały jego mdlejące źrenice. „Kocham“ zdawało się dźwięczéć w powietrzu co ich otaczało.
— Patrz pan, patrz, szepnąłem wpół nieprzytomnie do doktora, ona go kocha!
Doktór uśmiéchnął się, spoglądając na mnie z pewném zdziwieniem; dla niego fakt ten zdawał się bardzo naturalnym.
Podniosłem z przerażeniem rękę do czoła, bo czułem że myśli wymykały się woli mojéj, a jednak powtórzyłem raz jeszcze:
— Ona go kocha!
I padłem na krzesło, zakrywając oczy. Jam nie mógł patrzyć na ich miłość.
Bo jakżeż ona była piękną w téj chwili! Łuna blasków zdawała się uderzać z jéj twarzy promiennéj najwyższém uczuciem ludzkiém; gołębia miękkość okrążała jéj usta i nadawała uśmiéchowi słodycz nieskończoną. Nie była to słaba istota, poddająca się bezwiednie urokowi serca, ale kobiéta kochająca z wolą, siłą i samowiedzą. Znikła tajemniczość jéj sfinksowego wejrzenia, a oczy stały