Strona:PL Waleria Marrené-Nemezys 267.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Panie Antoni, zawołał pośpiesznie, nie zważając wcale na mój wyraz rozpacznego znużenia, szczęście wielkie żem pana tu zastał.
— Jak się ma Gustaw? zapytałem, zapominając w jednéj chwili nienawiści i zazdrości swojéj.
Zle, odparł doktór bez ogródki. Gorączka się wzmaga, niespokojność także; zaczyna majaczyć, rzucać się, a tego właśnie lękałem się najbardziéj. Gorączka sama przez się nie byłaby tak straszną, ale w jego stanie każdy gwałtowny ruch lub słowo wywołać mogą groźne symptomaty.
Patrzyłem na niego przerażony.
— I cóż na to robić? szepnąłem. Radź pan! ratuj!
Doktór spojrzał na mnie wzajem wymownie, jak gdyby chciał powiedziéć: „przecież to czynię.“
— Właśnie, wyrzekł, przyszła mi myśl, którą natychmiast trzeba wykonać. Ten młody człowiek kocha kobiétę, którą widziałem przy nim w lasku bielańskim; jéj obecność uspokoić go powinna. Nie wiem kto ona i dlatego przyszedłem do pana.
— Zkąd pan wiész że on ją kocha? zawołałem, uderzony tą jedną myślą.
Doktór wzruszył ramionami.
— To się widzi odrazu, rzekł krótko. Idź pan, powiédz jéj że może uratować życie człowieka który jest jéj drogim.
Więc on wiedział i to jeszcze, to czego ja domy-