Strona:PL Waleria Marrené-Nemezys 258.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

podkrążone zdradzały cierpienie. Stała we drzwiach, jakby nie mając odwagi ani cofnąć się, ani postąpić naprzód.
— Cóż się to stało? zapytałem szorstko.
— Nic, mój mężu, odparła drżącym głosem.
— Dlaczegóż nie śpisz o tak późnéj porze?
— Czekałam na ciebie.
— Na mnie? zawołałem gniewnie.
Milczała chwilę, jakby nie śmiała odpowiedziéć; ale zebrawszy siły, postąpiła ku mnie i rzekła cicho
— Postanowiłam zapytać cię o wiele rzeczy.
Zmarszczyłem brwi, bo nigdy nie lubiłem zapytań, a teraz musiałem się ich lękać; zresztą uważałem żonę swoję za stare dziecko i nie sądziłem się w obowiązku zdawania jéj sprawy z czynów swoich. Ale ona, pod wpływem widać moralnego wstrząśnienia, przerzuciła się na odmienne stanowisko, bo stała w miejscu, jakby domagając się odpowiedzi.
Zrozumiałem że nie pozbędę jéj się tak łatwo i wzruszyłem niecierpliwie ramionami; jednak poczucie winy ciążyło na mnie tak bardzo, żem nie śmiał powstać na nią i odmówić rozmowy.
— Mój mężu, wyrzekła wreszcie po chwili namysłu, chciałabym cię prosić... chciałabym...
Miała wyraz tak przerażony i znękany, iż ułagodziłem się trochę.
— Czegóż chcesz? zapytałem tylko z westchnieniem, przysuwając jéj krzesło.