Strona:PL Waleria Marrené-Nemezys 252.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

szczenie jednak zmusiło mnie do dania jéj adresu pracowni mojéj, tém bardziéj że wiedziałem, iż ona znalazłaby go i bezemnie. Spoglądała na bilet mój z pewném niedowierzaniem, a ja tymczasem zabiérałem się do wyjścia.
Kobiéta patrzyła na mnie z nieufnością, a oczy jéj zdawały się badać, jaki mogę mieć interes w mieszaniu się do spraw jéj syna.
— I kiedyż będę mogła go zobaczyć? spytała, widząc że byłem niezbadany.
— W każdéj chwili, byleś pani wstrzymała się od głośnych objawów żalu i trwogi. Pamiętaj pani, że życie jego zależéć od tego może.
Stara wzruszyła ramionami.
— Alboż jestem dzieckiem? alboż go nie kocham? Mówisz pan do mnie ciągle, jak gdybym nie była matką jego.
Miała słuszność; widać nie zbywało jéj na pewnym sprycie. Nie chciałem jednak wdawać się pod tym względem w polemikę, niebezpieczną z podobną kobiétą; wołałem by posądziła mnie nawet o brak serca lub taktu i pożegnawszy się, wyszedłem, ścigany złośliwemi spojrzeniami matki Gustawa, z któréj nie zrobiłem sobie wcale przyjaciółki.
Teraz powróciłem do chorego. Stan jego nie zmienił się wcale: osłabiony utratą krwi, nie dawał znaku życia.