Strona:PL Waleria Marrené-Nemezys 226.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

li gotów był zgodzić się na wszystko. Pistolet przeciwnika i jego zimna krew coraz bardziéj działały mu na nerwy.
— Jeżeli nie, mówił daléj Gustaw, proszę nie tracić czasu.
Rzeczywiście, w obec podobnych warunków, dalsza zwłoka byłaby tylko stratą czasu.
Rozstawiliśmy ich. Meta wyznaczoną była na odległość piętnastu kroków. Przeciwnicy szli naprzeciw siebie, Oleś drżący, ledwie zdolny utrzymać się na nogach, Gustaw niezachwiany, jak gdyby nie wierzył w potęgę kul, albo pragnął śmierci. Jednocześnie prawie padły dwa strzały: Oleś potoczył się krwią zalany. Wszyscy rzucili się ku niemu: kula przeszyła mu policzek, wybiła kilka zębów i wyszła, gruchocząc dolną szczękę. Rana była straszna, ale śmiertelna tylko dla piękności malarza, który zachował nazawsze pamiątkę tego spotkania.
Zwróciłem się do Gustawa: stał w miejscu blady jak trup, z oczyma szeroko rozwartemi; krew bryzgała mu z ust, krew spływała mu z piersi. On także był raniony. Poskoczyłem ku niemu, ale zanim dobiegłem, pistolet wypadł mu z dłoni, zatoczył się i padł na zbroczoną murawę.
Ukląkłem przy nim, rozerwałem odzienie: miał przestrzelone piersi i oddychał z trudnością. Nie umiałem zdać sobie sprawy z niebezpieczeństwa;