Strona:PL Waleria Marrené-Nemezys 214.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

ły się wilgotnym blaskiem; wtedy spoglądał na nią tak, jak gdyby chciał unieść jéj obraz w grób zimny, w wieczność, skonać z nim i pamiętać go jeszcze. A oczy jego miały taką siłę, że raz młoda kobiéta, pochylona w inną stronę, oblała się pod ich spojrzeniem szkarłatnym rumieńcem, chociaż nawet dostrzedz ich nie mogła.
Widziałem to i drżałem cały. Myśli moje i wrażenia mąciły się dziwnie; czułem że są stanowcze chwile w życiu, w których najbardziéj skrywane uczucie posiada nieprzepartą siłę, w których miłość wbrew woli i chęci wybija na lica, płonie w źrenicy i wpija się w drugie serce. Wiedziałem że są indywidualności tak wysokie, iż narzucają się niejako, że są namiętności, które zdają się drzéć w powietrzu, mieszać się z oddechem i tworzyć koło istoty ukochanéj atmosferę płomienną. Wiedziałem że to wszystko działo się teraz przy mnie. I cóż miałem uczynić?
Ten człowiek mógł jutro umrzéć, i może to przeczucie śmierci nadawało oczom jego tę śmiałość, tę miłości potęgę, a czołu pogodę; może on chciał upoić się rozkoszą tego ostatniego wieczora, wyspowiadać serce u jéj stóp, wymówić słowo „kocham“ i okupić je życiem.
Miałżem prawo odbiérać mu te policzone chwile? Nie, cokolwiek działo się w piersi mojéj, cokol-