Strona:PL Waleria Marrené-Nemezys 192.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

krokami dokoła ścian pracowni, a chód mój ciężki, mierzony, nieustanny, przypominał krążenie dzikiego zwierza zamkniętego w klatce. Słysząc stukanie, zatrzymałem się nagle, tknięty jakiémś dziwném przeczuciem. Stukanie powtarzało się, lekkie ale stanowcze, i trwało ciągle. Czułem że tam był któś, co postanowił przełamać mój upór, co musiał lub chciał wejść koniecznie. Jednak stałem ciągle jak wryty na środku pokoju, nie chcąc zdradzić czémkolwiek obecności swojéj; ale i to nic nie pomogło: uparta ręka nie przestawała dobijać się do drzwi moich, aż wreszcie zdecydowałem się pójść otworzyć. Czyniąc to, drżałem wewnętrznym niepokojem. W stanie nerwowego podrażnienia w jakim się znajdowałem, bywają przeczucia. Obejrzałem się po pracowni, narzuciłem płótno na przedmioty które zdradzić mnie mogły i odsunąłem rygiel; we drzwiach ukazała się wysoka postać Gustawa. Nie widziałem go oddawna. Był bledszym niż zawsze, a na spokojnéj zwykle jego twarzy malowało się wzburzenie, w siwych oczach płonął jakiś ogień, nadając im jasno-złote połyski.
— Wiedziałem że pan tu być musisz, wyrzekł urywanym głosem, wchodząc do pracowni i ociérając czoło, pomimo bladości zroszone potem.
To przywitanie zdradzało, że cóś ważnego spro-