Strona:PL Waleria Marrené-Nemezys 178.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

drgnął, żaden cień rumieńca nie przemknął po licu.
— Ogólne przekonanie myli się, odparła tylko. Ale mamże to wziąć za domysł, argument lub pogróżkę?
— Jak pani uważać będziesz za stosowne, wyrzekł szambelan, gotując się do wyjścia.
Ale ona zatrzymała go skinieniem ręki.
— Za pogróżkę czego? spytała, patrząc mu bystro w oczy; mów pan wyraźnie.
Na to zapytanie szambelan nie był przygotowanym. Nie na rękę mu było na nie odpowiedziéć; wołał widać zostawić po sobie niewyraźną grozę.
— W razie niestosownego związku, odparł po chwili, rodzina może odebrać pani opiekę nad dziećmi; rozumié się że mówię tutaj o ostatecznościach, do których, mam nadzieję, nie przyjdzie nigdy.
Słowa te zrobiły na mnie bolesne wrażenie. Spojrzałem z najwyższém spółczuciem na panią Nasielską, ale zdziwiony zostałem jéj niezachwianym spokojem.
— Rzeczywiście, nie przyjdzie nigdy, bo w każdym razie przeciwko złéj woli mam słowa testamentu męża.
Szambelan aż zbladł ze złości, widząc wszystkie swoje baterye zdemontowane. Jakkolwiek znał bratową, przecież rachował na przebiegłość, wymowę i zręczność swoję, na zwykłą wreszcie u ko-