Strona:PL Waleria Marrené-Nemezys 152.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

musiałem, bo w obec tego człowieka, nieznanego mi jeszcze przed kilku dniami, chciałem utrzymać się koniecznie na właściwém stanowisku. On wzbudzał we mnie szacunek większy, niż wszyscy ci których znałem dotąd. Poszedłem więc do państwa B.
Byli to ludzie świéżo ze wsi przybyli i osiedli w mieście, dla edukacyi młodszych dzieci, lub wydania za mąż starszych córek. Towarzystwo ich było mieszaniną rozmaitych żywiołów, jak zwykle u ludzi zamożnych, chcących odrazu wejść w ruch miejskiego życia i biorących się do tego szczérze a nieumiejętnie. Byłto jeden z tych domów gościnnych, serdecznych, w których zapomina się wszystkich prawideł etykiety. Pani, pomimo zapewnień mieszczuchów, nie umiała sobie wyobrazić, by można kogoś nie przyjąć, bez wyrządzenia mu śmiertelnéj obrazy. Panny, za pociągnięciem dzwonka, nie czekając na lokaja, biegły drzwi otwiérać, a pan, chwilowo tylko dojeżdżający ze wsi do rodziny, częstował wszystkich cygarami, bez najmniejszego względu na ciasne pokoje, ani na świéżość mebli i firanek.
Wszedłem niemeldowany, jako dawny przyjaciel domu, i piérwszą osobą którą zobaczyłem w salonie, był Oleś, Oleś promieniejący, piękny jak zawsze, świetniejszy tylko jeszcze i bardziéj zwy-