Strona:PL Waleria Marrené-Nemezys 127.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

żądany. Gdzieniegdzie tylko po przez młode wiosenne liście przebijały się promienie słoneczne, a ich złote blaski połyskały na kruczych splotach włosów kobiéty, migając na nich za każdym wiatru powiewém.
— Miałaś pani gościa, wyrzekłem po piérwszém przywitaniu, który mniéj szczęśliwy od nas, odprawiony został przez nieubłaganego Cerbera.
Skinęła ręką właściwym sobie niedbałym ruchem, jak gdyby chciała powiedziéć, że nie obchodzi jéj to wcale. Widocznie, zrywając ze światem, nie miała żadnéj skrytéj myśli, nie dbała nawet o wrażenie jakie jéj nieobecność sprawić mogła.
— Dzieci wyglądały pana bardzo niecierpliwie, wyrzekła, zwracając się do Gustawa.
On stał o kroków kilka pomiędzy chłopcami, jak gdyby oni tutaj byli jedyną myślą jego.
— Przepraszam, spóźniłem się trochę, odparł.
— Wina za to, odezwałem się przychodząc mu w pomoc, na mnie spaść powinna; ja zatrzymałem pana Gustawa.
Dzieci z nauczycielem wybrały się szybko. Rad byłem temu, bo niewiedziéć dlaczego, przenikliwe oczy młodego człowieka ciążyły na mnie, odbiérały mi swobodę myśli. Po ich odejściu rozmawialiśmy, chodząc po szczupłym zakręcie ogrodu, patrząc na kwiaty, na niebo i na słońce — gdy niespo-