Strona:PL Waleria Marrené-Nemezys 116.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

jego, bo teraz głos jéj zabrzmiał zupełnie inną nutą.
— Moje dziecko, mówiła, siląc się nadać tym słowom wyraz serdeczny, pomówmy otwarcie o twojéj przyszłości.
— Moja przyszłość jest wytkniętą; znasz moje zamiary. Za rok skończę wydział chemiczny, a wówczas z łatwością znajdę miejsce w jakiéjbądź fabryce.
— A jeśli miejsca nie znajdziesz?
— Dlaczegóż chcesz odbiérać mi nadzieję, matko? wyrzekł z lekką wymówką. Przy pracy, dobréj woli i nauce, nie lękam się niepowodzenia.
— Jednakże wszystko przypuścić należy, mówiła matka, która zapewne miała jakieś wyrachowanie, by przyszłość i teraźniejszość w najczarniejszych mu kolorach malować; a w takim razie...
— W takim razie, powtórzył.... wszak dotąd nie zbrakło nam jeszcze chleba. Bądź spokojną, i daléj nie zbraknie.
Ta perspektywa przecież nie zdawała się wcale uśmiéchać staréj kobiécie, bo zaczęła cóś szeptać płaczliwym tonem. Było tam cóś o bogatéj dziewczynie; propozycyi jéj jednak nie mogłem usłyszéć dokładnie. Po chwili doszedł mnie głos Gustawa stłumiony i drżący:
— Nie mów mi o tém, matko, to daremnie. Nie