Strona:PL Waleria Marrené-Nemezys 101.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

więc że reszta wieczoru należała wyłącznie do pani Nasielskiéj, że spędzała go samotnie, albo téż... W każdym razie tym szczęśliwym, o którym świat mówił, nie był nauczyciel. Któż nim był tedy? Przecież wczoraj nie zdawała się oczekiwać nikogo.
Tymczasem młody człowiek zabierał się do wyjścia. Czynił to powoli, lubo nie można było dostrzedz widocznego ociągania się. Oczy jego, smutne i surowe, nie szukały wzroku pani Nasielskiéj.
— Panie Gustawie, rzekła, czegóż się pan tak śpieszysz? Zostań z nami.
Nauczyciel stanął jak wryty; fala krwi przebiegła mu po bladéj twarzy.
— Przepraszam panią, odrzekł, podnosząc na nią wzrok zamglony jakimś nieokréślonym wyrazem, mam bardzo pilne zajęcie, muszę odejść.
Nie nalegała więcéj, jak gdyby szanowała tę jedyną własność biédnego... czas, i podała mu rękę przyjaźnie. On dotknął jéj zaledwie końcem palców, ale zauważyłem, lub téż zdawało mi się, że bladość jego powiększyła się nagle. To wszystko zresztą mogło być grą błękitnego światła, które powlekało twarze i przedmioty fantastyczną barwą.
Pani Nasielska nie zwróciła na to uwagi; ona zdawała się zupełnie zapominać o tém, że była piękną do oczarowania. Strój jéj niezmiennością swoją świadczył, że myśl podobania się, lub nawet