Strona:PL Waleria Marrené-Nemezys 100.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

jego były swobodne, ale zdawało się jak gdyby ich naturalna żywość powściąganą była nawyknieniem i potrzebą. Na młodém jego, otwartém czole leżała dziwna powaga; czy była ona wynikiem woli, czy potrzeby? czy nadała mu ten wyraz surowa dola, czy skrywane cierpienie? odgadnąć nie mogłem. W każdym razie nie wyglądał on ani na szczęśliwego kochanka, ani nawet na człowieka rozkochanego.
Po przywitaniu zebrał koło siebie dzieci, tak iżby nie przeszkadzały nam w rozmowie, i kończył z Julkiem zaczęty pałac.
— Przerwałem, jak widzę, czytanie, rzekłem, siadając przy pani Nasielskiéj.
— Oh, odparła niedbale, powiastka jest dlugą jeszcze; skończymy ją jutro.
Widać te wieczorne posiedzenia odbywały się codziennie i ona nie taiła się z tém wcale. Pomimo to wzrok mój spoczywał ciągle na nauczycielu. Widziałem jak pocichu rozmawiał z dziećmi, jak one z zaufaniem i miłością czepiały się koło niego, a ich czarne, kędzierzawe główki dziwnie odbijały przy jego płowych włosach.
Uderzyła dziewiyta godzina. Pan Gustaw wysłuchał uważnie dźwięku zégara i powstał; zapewne była to pora spoczynku dzieci. O tym samym czasie spotkałem go wczoraj wychodzącego, widać