Strona:PL Waleria Marrené-Nemezys 097.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

kieś. Przecież niéma położenia bez wyjścia, niéma cierpienia, któreby odważném sercem przenieść się nie dało. Kto milczy i niczego nie żąda, śmiésznym ani natrętnym być nie może.
Te myśli uspokoiły mnie trochę. Bądź jak bądź, nikt nie domyślał się uczuć moich i wszystko mogło być ocaloném jeszcze, bylem umiał zachować tajemnicę. A czyż tak trudno było to uczynić? Któż mógł posądzić mnie, którego życie całe było pozytywne i praktyczne, o młodzieńczą miłość, przy siwych włosach, przy zmarszczkach na czole? Trzeba mi było tylko strzedz wzroku i słów; ale teraz miałem się na ostrożności.
Nie pomyślałem nawet o tém, by ją przestać widywać; to było niepodobném, a zresztą cóżby znaczyły czas i oddalenie, kiedy myśl moja bezustannie była przy niéj? To nie był szał chwili, gorączka sercowa, którąby nieobecność uleczyć mogła, lecz trwałe, uparte, niewzruszone uczucie, któremu poniewolnie musiałem poddać się z rodzajem bolesnéj rozpaczy. Nie widywać jéj, znaczyło wyrzec się tego, co miało we mnie wartość jakąś, zaprzéć się wszystkiego co piękne, rozumne i szlachetne; nie mogłem tego uczynić. Bez niéj czułem się niczém, przestałem nawet pojmować przeszłość własną. Zjawisko to było świéże, a jednak opanowało wszystkie władze mego ducha, nawet wspomnienie.