Strona:PL Waleria Marrené-Nemezys 086.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

ust jéj rękę. Wszak teraz mogę miéć nadzieję, że panią zastanę w domu.
— Zawsze, odparła z uśmiéchem.
Wyszedłem machinalnie, portyera zapadła, i zdawało się że ogarnęła mnie nagła ciemność. Po chwili znalazłem się na ulicy. Wówczas dopiéro zatrzymałem się i stałem długo przy tym parkanie, zapatrzony naprzemian we drzwi, które zamknęły się za mną, i w księżyc, na który przed kilku minutami jeszcze patrzyliśmy razem.
Tego wieczora doznałem tylu wrażeń, że zrazu nie mogłem myślą ich objąć. W duchu moim był chaos dziwny, ale śród tego chaosu wypływał obraz kobiéty o płomiennych oczach i panował nad nim. Myślałem o niéj jednéj, tak że długo nie byłem w stanie oderwać się od tego miejsca, choć nie mogłem w niém nawet dostrzedz światła jéj okien. Ale nie znajdowałem nazwiska na uczucie swoje, nie pytałem się o to samego siebie.
Szczęściem ta odludna ulica była pustą zupełnie; mogłem popełniać bezpiecznie szaleństwa, których powinny się były wstydzić moje siwe włosy, bo nie było nikogo coby je zauważył. Stałem w miejscu jakby przykuty, rozmyślając dlaczego ta kobiéta, jéj przyjaźń lub obojętność, wytrącały mnie z kolei właściwéj. Pomimowoli jednak władze ducha mego skupiały się jedynie w pamięci; przypo-