Strona:PL Waleria Marrené-Nemezys 062.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

ciły mi przytomność. Odważyłem się ująć jéj dłonie i rzekłem stłumionym głosem:
— Daj mi pani trochę przyjaźni, któréj pragnę od tak dawna.
— Masz ją pan od téj chwili wieczną, niezachwianą — odrzekła.
I znowu nie potrzebowała mówić: jam wiedział że przyjaźń jéj taką będzie.
Dnia tego nie mogłem pracować, upojony jeszcze wrażeniami poranka. Wróciłem do pracowni, szukając samotności; wziąłem dłuto, ale daremnie.... ręce moje opadały bezsilne. Zdjąłem płótno z popiersia, które umodelowałem w dzień piérwszego widzenia się mego z tą kobiétą i zapatrzyłem się w jéj rysy, oddane z prawdziwém natchnieniem; ale gdym wspomniał sobie jéj wejrzenie, odwróciłem zniechęcony głowę od téj martwéj gliny.
Byłem zgorączkowany. Daremnie próbowałem zdać sobie sprawę z wrażeń doznanych; to było nad moje siły. W końcu zmordowany rzuciłem się na fotel, objąłem czoło w obie dłonie i tak przesiedziałem długo, bardzo długo. Dopiéro gdy słońce zniżyło się ku zachodowi, powstałem i powoli skierowałem się ku domowi. Uczyniłem to z przywyknienia tylko, z jakiegoś mętnego poczucia żem to powinien uczynić, bo nigdy jeszcze może tak bardzo nie lękałem się koła rodzinnego.