Strona:PL Waleria Marrené-Nemezys 015.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Obiad ciągnął się dla mnie bardzo długo, a sądzę że i dla innych członków rodziny czas nie schodził szybko. Pomiędzy nami panował jakiś przymus, jakieś skrępowanie, coraz trudniejsze do przełamania. Znudzony niém, stawałem się cierpkim, ostrym, gryzącym i coraz mniéj zdolnym wzbudzać zaufanie. Czułem to, a nie było w mocy mojéj stać się innym. Nie wiedziéć czemu, obecność rodziny drażniła mnie; synowie, pełni siły, energii, z takim zapałem idący w życie, zdawali mi się szyderstwem z tego wszystkiego com sam pragnął i marzył. Przecież i ja kiedyś byłem takim jak oni; mieliż i oni także dojść koleją czasu do téj beznadziejnéj wściekłości, która mnie trawiła? Córka, młoda i piękna, uśmiéchała się nadzieją; miałaż i ona także okwitnąć jak jéj matka i jak ona, razem z młodością, utracić wszystko co stanowić mogło urok życia, stać się rodzajem sercowej żebraczki, zatrzymywanéj z przyzwoitości i miłosierdzia przy rodzinném ognisku, którego duszą być przestała?
Słusznie dzieci moje ukrywały przedemną marzenia i nadzieje swoje; jam nie był w stanie ich pokierować, we mnie znalazłyby tylko gorzkie szyderstwa i ten wieczny rozdźwięk, będący męczarnią mojéj niespokojnej piersi.
Doczekawszy się wreszcie końca obiadu, wstałem i poszedłem do swojego pokoju, do którego nikt