Strona:PL Waleria Marrené-Jerzy i Fragment 167.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Prawda, odparłem powstając, a jednak jak mnie nazwiesz, jeźli jutro porzucę Marynię i wyjadę ztąd na długo?
— To być nie może, zawołała matka moja, blednąc i opierając się o ścianę, ty tego nie uczynisz, nie możesz uczynić...
— Muszę! odparłem, a głos mój drżał echem jej boleści, słowa moje kłamstwem nie były. Przeszłość ciąży na dniu dzisiejszym, przeszłość mnie wzywa, przyszedłem pożegnać się z tobą.
— A Marynia? szepnęła matka, cóż ja jej powiem?..
— Marynia, powtórzyłem obojętnie z odcieniem niecierpliwości w głosie, czyż i ona nie potrafi zapomnieć? Czyż i ona należy do wybranych potępieńców świata?.. Nie, nie, Marynia nie jest ze mną w pokrewieństwie ducha, zaręczyny z nią były grzechem. Szczęście, które mi piersi rozszerza, nie jest gnuśnem szczęściem bezczynności i odrętwienia, jakie ona dać mi mogła. Ja idę na zapasy i burze, mętny horyzont przedemną; wiem, że nie znajdę spokoju, że nie trzeba mi będzie iść na przebój, uzbroić się przeciw tysiącznym pociskom. A jednak serce bije mi radośnie, bo lżej mi oddychać atmosferą walki niż ciszy, boś ty, matko, wychowywała, mnie do walki, i wlałaś w piersi pragnienie wszystkiego co trudne i niepowszednie.
Mówiąc to ożywiałem się stopniowo, niepewność i żal mijały, a duch coraz swobodniej rozwijał skrzydła jak ptak co trafił na prąd powietrza właściwy. Matka moja spoglądała na mnie w cichem zdumieniu, słowa moje znajdowały oddźwięk w jej myśli, pokonywały buntujące się uczucia i nakazywały mi milczenie.
— Jaka powinność powołuje cię ztąd tak nagle?.. spytała w końcu, patrząc na mnie tym wzrokiem, co wpijał się w najskrytsze tajniki myśli.
— Godzina wyznania nadeszła, odparłem, osądź mnie,