Strona:PL Waleria Marrené-Jerzy i Fragment 154.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

szym głosem, to przyjmują z wdzięcznością, ona słodsza niż życie, nieprawdaż?
I obejmowałem ją drżącem ramieniem, przyciskałem do piersi namiętnie.
— Na łonie mojem, szeptałem, uśpię cię na wieczność, nie lękaj się.
— Nie, nie, mówiła, machinalnie wyrywając się z rąk moich, jakby uścisk mój był śmiertelny, ja żyć muszę, ja jej nie zostawię.
Patrzyłem na nią z obłąkaniem rozpaczy, serce pękało mi w piersi, ale fala sama przyniosła mi ją w objęcie, jak na szyderstwo łącząc w jednej chwili rozkosz i ból piekielny. I tak płynęliśmy w nieskończoność, bez głosu i słów długie godziny.
Nie wiem czy Bóg wysłuchał jej modlitwy, czy sądzone mi było przecierpieć? Powoli mgła wyjaśniać się poczęła, tuż przed nami zabłysła latarnia morska, i brzeg skalisty zarysował się czarnym konturem. Ludzie nasi radośnym powitali go okrzykiem. Łucya wpół martwa ześliznęła się z objęć moich na kolana, szepcząc modlitwę dziękczynną.
Tylko ja stałem na miejscu, pijany bólem, z niewysłowioną goryczą w sercu. Dnia tego zawiodło mnie wszystko: morze i burza, ludzie i Bóg...
Powróciłem do siebie złamany, siły ducha mego były wyczerpane, więcej w tej chwili znieść nie mogłem, jak martwy padłem na łóżko i zasnąłem raz pierwszy od dni wielu snem kamiennym, bez marzeń i pamięci; taki sen mieć muszą na śmierć skazani przed spełnieniem wyroku.
Gdym się obudził, słońce już było wysoko, a naprzeciwko mnie stała Brygida z listem w ręku. W liście było tylko słów kilka nakreślonych bezładnie — dość zawsze by zabić człowieka:
„Nie mogę, nie chcę cię widzieć więcej, na co się