Strona:PL Waleria Marrené-Błękitna książeczka 220.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— To już nie moja wina, na tę omyłkę ja nic poradzić nie mogę; byłoby to za nadto żądać od człowieka, ażebym zerwał nasz związek, który starałem się przez lat tyle otoczyć szacunkiem w oczach świata, abym odszukał wybrańca twego serca, oddał mu cię w ręce, sam niejako skazując się na pośmiewisko. Jeżeliś się omyliła, omyłka twoja jest niepowrotna.
— Nie rozumiesz mię, Emilianie, nie chciałeś nigdy zrozumieć.
— Być może, nie powinno cię to przecież dziwić: dałem dowód, iż nie umiem czytać w kobiecych sercach, inaczej nie byłbym się tak łatwo dał oszukać. Bądź jak bądź, ty najmniej masz prawo się na to skarżyć.
— Ja się nie skarżę, a jednak... jednak, Emilianie, gdybyś ty był innym!...
— Czy żałujesz, że straciłem dawną łatwowierność? To trudno; sama uczyniłaś mię tem, czem jestem. Dawniej, przysięgam ci, byłem inny; wówczas, kiedym cię poznał, Aurelio, ufałem ci całem sercem, kochałem cię. Może to śmiesznie przyznać, ale tak było w istocie. Na skinienie twego małego paluszka gotów byłem popełnić największe szaleństwa. Było to bardzo śmieszne, bo przecież nie miałem już lat dwudziestu, a jednak patrząc na ciebie, marzyłem jak prawdziwy poeta.
— Dość, dość, — szepnęła kobieta — zakrywając sobie oczy rękoma — nie mów mi o tem.
— Czemu? wszak wiesz dobrze, iż to minęło; ale wówczas przypominałem, na honor, trubadurów średniowiecznych. Kiedym cię zobaczył po raz pierwszy, przyszło mi na myśl, że domowe ognisko musi mieć swoje słodycze, powstały we mnie jakieś nieznane żądze i marzenia. Było to tem mniej do wybaczenia, iż głowa moja zaczynała przeświecać łysiną; jednak pomimo to, doprawdy miałem i ja porządną dozę szaleństwa. Być może, iż nie dorównywałem panu Kalinie, lub jemu podobnym,