Strona:PL Waleria Marrené-Błękitna książeczka 193.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

tam cisza grobowa, chociaż przez szpary widziała dobrze, iż paliło się światło.
Romuald spał zapewne, nie mogła o tem wątpić.
Próbowała uspokoić tą myślą niewytłómaczoną trwogę, ogarniającą ją coraz silniej. Cóżby dała za to, aby usłyszeć choćby westchnienie senne, lub odgłos jego kroków, przy których wczoraj usnęła? Była cisza.
Mogła wprawdzie przemówić, zawołać, ale instynkt jakiś zatrzymywał jej słowa na ustach. Spróbowała innego środka. Wstała, ubrała się na prędce i zaczęła przechadzać się po pokoju. On powinien ją był usłyszeć; przecież nic nie zdradzało ludzkiej obecności w przyległym pokoju. Czyż Romuald spał snem kamiennym?
Zniecierpliwiona odezwała się głośniej pode drzwiami — nikt nie odpowiedział. Teraz ogarnął ją prawdziwy przestrach, po raz pierwszy uderzyła ją wyraźna myśl nieszczęścia. Nieszczęścia tego nieumiała określić ani wytłómaczyć silniej sobie, czuła je przecież w powietrzu, co ją otaczało, w tej złowrogiej ciszy, panującej dokoła.
Niezdolna pohamować się dłużej, spojrzała na drzwi oddzielające ją od Romualda, przypominając sobie z trwogą, że drzwi te z jego strony zostały na klucz zamknięte, i zastukała do nich gwałtownie. I znowu odpowiedziała jej ta głucha, okropna cisza. Ale stukając, oparła się na klamce, drzwi otworzyły się szeroko, i ujrzała, że pokój Romualda był pusty.
Stanęła wpół martwa na progu, pytając samej siebie, co to wszystko znaczyło? Łóżko było nietknięte, okno otwarte, świeca dogorywała na stole, zresztą nic, wcale nic, coby świadczyło, że on mieszkał tutaj.
Z razu nie zrozumiała, co to być mogło? Patrzała w koło błędnym wzrokiem, jak człowiek, który własnym oczom wierzyć nie może, aż wreszcie dostrzegła, że drzwi przeciwległe były także uchylone; rzuciła się ku nim,