Strona:PL Waleria Marrené-Błękitna książeczka 117.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

knieniach i gotowała się przyjąć je z uśmiechem. Pilno jej było zajrzeć w oczy rzeczywistości.
— Gdzież my pojedziemy? — pytała — gdzie będziemy mieszkać?
Nad tą kwestyą Romuald jeszcze nie zastanawiał się wcale.
— Ach! — zawołał — świat wielki. Ale czy sądzisz, że rodzina twoja zezwoli kiedykolwiek na małżeństwo księżniczki Staromirskiej z Romualdem Kaliną?
— Nie będziemy pytali, uciekniemy ztąd, skryjemy się.
Wstrząsnął głową; znał trudności i niebezpieczeństwa ucieczki, których ona nie pojmowała.
— A jeśli nas znajdą? — szepnął.
Spojrzała mu w oczy z przerażeniem.
— Czyż nie ma kraju, gdziebyśmy się schronić mogli?
— Nie myśl, że odstraszają mię trudności, chcę tylko, abyś wiedziała, że wszędzie prześladowanie ścigać nas będzie.
— I ty go się nie zlękniesz?
— Ja? — odparł oburzony — myślałem o tobie jednej, Natalio, nic o sobie.
Powiedział to z przekonaniem, a jednak któżby śmiał zaprzysiądz, że troskliwość jego zupełnie pomijała własną osobę? Zresztą los ich był tak ściśle złączony, iż cierpienia i radości musiały być wspólne, i niepokojąc się o nią, musiał zarazem niepokoić się o samego siebie. Ale ona uwierzyła mu bez wahania; hieroglify ludzkich twarzy i myśli były dla niej niezrozumiałe jeszcze.
— Romualdzie — szepnęła, garnąc się pieszczotliwym ruchem pod jego obronę — ufajmy przyszłości; to być nie może, aby dwoje ludzi silnie złączonych, nie znalazło sobie miejsca pod słońcem.
— Znajdziemy je, nie wątp, gdzieś daleko, zmienimy nazwiska, skryjemy się w tłumie i zatopieni w sobie, nie