Strona:PL Władysław Orkan-W Roztokach tom I 213.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zdaje się zadużo? Porachujcież w głowach swoich i osądźcie lepiej...
— Mojeśty — podjął szwagier — tu nie o to idzie. Insza rzecz połowę oddać, a insza zapłacić. Siedź-że ty na jednej części, wydobądź z niej telo, żebyś mógł drugą oczyścić i omyć z niej spłat, jak on jeszcze przelatuje jej wartość rzetelną.
— Przecież o pół mniej żądam, niż warta owa część!
— Tak ci sie to widzi... Podumaj sam, a uważysz i ztaniejesz hrubo. Teraz grunta upadają, wszystko idzie z góry, nawet ornistego pola nie szacują za dawne ugory. I obrobić nie łatwo, nie tak, jako drzewiej. Teraz ludzi nie upytasz darmo do roboty, ba kiebyś każdemu płacił i to jeszcze słono, do tego proś, obłapiaj, kłaniaj sie niziutko. Tak sie ponauczali po tych djablich miastach, że nic, ino zapłata i pieniądz odrazu. A tu skąd sie telo nabiere? Człek nie ma pojęcia. Bo na sobie nie urwiesz, ani z tych skali zatraconych marnego centa nie wygrzebiesz.
Wodził oczami za Frankiem, gadał i jęczał bezustanku. A Zośka ocierała łzy czarną zapaską, ile razy ku nalepie zbliżał się chodzęcy.
— To słuchajcież! — stanął Franek. — Opuszczę wam sto, i niech już bedzie. Nie trapmy sie wzajem.