Strona:PL Władysław Orkan-W Roztokach tom I 150.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

widmowej przezdawały mu się obrazy, jak we śnie...
... Oto gromada jakaś wyszła ze wsi — pędzi polami, jak wiatr. Podnoszą się do słońca harne czoła — i widać twarze rozognione, a w oczach błyskawice. Lecą powietrzem prawie, nie dotykając ziemi — włosy każdego płoną, jak archanielski miecz. Zboża i trawy przed nimi kładą się, jak podcinane kosą, cichym pokotem wzdłuż. Słońca w górze nie widać — zakryła je ta chmara — ino łunami od zachodu rozwidnia się świat...
Przelecieli. Jeszcze kiedy niekiedy we mgle łyskały płomienie, ale i te wnet pogasły. A idącemu wartko ścieżynami zaszedł przed oczy nowy obraz...
Oto idzie od kościoła orszak dziwnie biały. Wszystkie postaci pochylone, z odkrytemi głowy o włosach długich, powikłanych, ośnieżających czoła blade, szyje i ramiona. Widać twarze zastygłe i martwe, bez kropli krwi, i oczy mgłą osłonięte, bez świateł patrzące, jak szare, zimne grudki ziemi zlodowaciałej. Taki smutek beznadziejny wieje od tych ludzi, jakgdyby szli za pogrzebem swoich własnych dusz, albo gromadnie grzebli swój wiek młody, swoją straconą Sławę. Smutnym orszakiem zdążają na wzgórze, gdzie rosną gęste jałowce i szarzeją krzyże...