Strona:PL Władysław Orkan-W Roztokach tom II 124.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

szcze słońce stoczy się za wierchy. Ale cichość była wielka, znikąd echa głosu. Wyraźne święto odpoczynku. Widać było na polach niedzielę słoneczną, uciszającą nawet trawy, by nie szeleściły.
Rakoczy patrzał z góry na tę uciszoną ziemię i oczyma błąkał się po widnej przestrzeni. Myślał, jak wyglądały roztoki, gdy były lasem doznaku pokryte.
— Czerniawa, bory, nieprzejrzane puszcze... Gdzie sie to popodziewało? Żeby to chociaż w ziemię było wpadło... Przyszli ludzie, wycięli, i dziś goła pustać. Ile to czasu minęło, nim ta przemiana powstała. Ile to warstw narosło z trumien na cmentarzu... Kto też tu pierwszy był? Czyje osiedle najstarsze? Ani pamięci ludzkiej o tem niema.
Począł przechodzić oczyma osiedla: Michalczewskich, Potaczków, Cichańskich, Sołtysów i wielu jeszcze innych zasiedziałych rodów. A myślą zaś przezierał ich długie koleje.
— Przyszedł człowiek nieznany; nikt się go nie pytał, skąd, z jakiego przybywa kraju; zajmował kawał ziemi, nikt mu jej nie bronił, rąbał las i budował schronisko rodzinie. Tak powstawało osiedle: jedno, drugie, trzecie, aż całe wzdłuż i wszerz roztoki zapełniły się osiedlami. Każdy se siedział na swojem osiedlu i obsiewał swoją rolę, abo wypasał na niej owce, co ino