Strona:PL Władysław Orkan-W Roztokach tom II 116.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

widoku, a reszta stała i patrzyła, zagrzewając słabniejących śmiechem lub uwagą. Kto zwyciężył, ten musiał z drugim iść w zapas do tela, pokąd go kto nareszcie nie położył. Zdarzyło się dwóch jednakiej siły, którzy się raz od rana do nocy wodzili, a żaden żadnego nie zmógł. Jednak nigdy w tych zawodach jeden drugiego nie ukrzywdził, nie przychodziło do zajadki, ani stąd powstałych bitek.
Bywały bitki — ho! i bardzo krwawe — ale nie między swoimi. Trafiało się o tym czasie, kiedy polany koszono, że pasterze lubomirscy, którzy w sąsiedniej roztoce pasali, przyganiali swoje woły na przysłopską stronę.
Stąd oczywisty powód wojny, jaka się toczyła z przerwami aż do zimy, kiedy już woły pozganiano z polan. Ale przyczyny bywały różne. Kto je ta już dziś spamięta! Trza było dać upust siłom — i to też przyczyna. Hej! Były to czasy, były! o jakich i z opowieści niełatwo usłyszeć.
Jedną tylko znał Rakoczy opowieść podobną, a to historję rzymską z czasów Romulusa. Nieraz, czytając, porównywał i dziwił się w sercu, jak się to tak czasy zejdą — dalekie i blizkie.
Bywało — ogień obsiędą i radzą, którędy ich zajść znienacka, aby nie postrzegli. Zwykle najśmielsza myśl miewała posłuch, a ten, kto ją poddał pierwszy, prowadził wycieczkę. Niekiedy znaj-