Strona:PL Władysław Orkan-W Roztokach tom II 095.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wiedzieć, co wyraźniej słychać: czy szum wody, czy oddech zdyszanego od zmęczenia czasu.
Rozczarowany beznadziejnem milczeniem i ciszą, jaka się wokół rozszerzała głucho, dźwigał ku niebu ociężałą głowę — i dziw! — przezdawało mu się w oczach, jakoby dojrzał twarz posępną, chowającą się nagle za obłok. Czekał, czy mu się jeszcze nie objawi, ale napróżno, już się więcej nie wychyliła z za chmury.
— Czyżby ino przywidzenie?
Widzi jeszcze tę twarz w myślach, widzi jej obraz odbity na niebie, nawet, gdy zamknie oczy — widzi jeszcze... Skąd to dziwne omamienie? Baczy, że nieraz widział to oblicze. Na obrazkach, w biblii, w kościelnej kaplicy... Ta sama biała, długa, pomierzwiona, jak z wiszących obłoków uprzędziona broda, te same oczy groźne, czoło pomarszczono i włosy rozwiane wiatrem — ten sam żywy.
Czując w sercu wątpienie mocne, począł wołać:
— Ukaż mi sie jeszcze raz, o Panie! Abo daj znak, że jesteś, na świadectwo prawdzie. Coż ci to szkodzi wyjrzeć na sekundę, na jedno okamgnienie małe?... Nic nie widać. No to poraź mnie, ubij, skoro bluźnię.
Przeląkł się w sercu i w śmiertelnej trwodze oczekiwał, rychło się ozwie grzmot na jasnem niebie. Ale cisza była wielka, ani echa znikąd.