Strona:PL Władysław Orkan-W Roztokach tom II 089.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dole, zbladła i skryła się za skrzydła osowiałych chmur, to o lesie ostatnim, skazanym na ścięcie, który, nie czując złego jutra, owinął się w czarny płaszcz i szepce przed spaniem pacierze, to o wierchach, które w mroku chylą się ku sobie, to wreszcie o tem, co najbliższe: o swojem kochaniu...
W szczęśliwem sercu jego zrywały się ptaki skore do lotu, dziwnie rozśpiewane. Takiej swobody nie pamiętał dawno, chyba wówczas, gdy pasterzem po zachodzie słonka zganiał z ugoru owce, napasione godnie. Od tego czasu dużo wody spłynęło roztoką. Aleć się powróciły zapomniane chwile, pozlatywały się wszystkie zabaczone śpiewki, i nowe się urodziły z miłującej duszy. I nie mógł się ośpiewać — tyle szczęśliwości było w jego sercu, pełnem słowiczych trzepotów. Czuł chęć wypowiadania na głos wszystkich myśli, wyśpiewania wszystkiego, jak dziecko, które śpiewaniem rado mówi, czy je kto słucha, czy nie.
I stał się dobrym w sercu przez miłość wezbraną — gdyby świat jedną postacią zjawił się teraz przed nim, ująłby go w ramiona swoje rozskrzydlone i serdecznie uścisnął. Ziemia nawet, ta smutna, zdała mu się piękniejszą — każdy wierch, każde drzewo pozdrawiał z daleka.
Rozgrały się ubocze, rozchwiały się jedle, gałęzie w rozkosznem drżeniu tarły się o siebie,