Strona:PL Władysław Orkan-Miłość pasterska 060.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Dziewczę dygotało całe, jako ta najsłabsza trawa.
— Nie bój sie — prosił pasterz — przecie ja przy tobie...
I przytulał ramieniem żegnającą się co moment, a sam pobielał aże ze wzruszenia.
— Wnet przejdzie... widzisz już grzmot słabnie...
Zdawało się rzeczywiście, że się huk potoczył dalej. I błyskawice rzedniały, ale stawały się jakieś trzeszczące, czerwieńsze — w paru łańcuch zamigotał — w jednej był krzyż... Raziły serca patrzących, jak groty.
— O Jezu... — jęczało dziewczę.
— Nie bój sie... już przechodzi... Widzisz, już sie hań przeciera...
Burza mijała — szła za wierch...
Nagle dreszcz-światło... i za niem trzask straszny — prędszy niż słowo-myśl...
I jedla hruba rozszczepiona na pół — drzazgi z niej odstrzelone tu owdzie po ziemi — wśród nich leżą ciałka ptasząt, wiewiórka zabita na śmierć, i tych dwoje...

*

Burza przeszła. Słońce zegnało resztę chmur — ziemia, obmyta, zajaśniała na nowo całą swoistą krasą, radośniejszą jeszcze zielenią niż poprzód. Z liści bukowych spadały lśniące perełki.