Strona:PL Władysław Orkan-Miłość pasterska 059.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Trwają tak, nie wiedząc o czasie, nie widząc nic, ino jakąś przed sobą jasność łagodną, przerozkoszną, która się przesącza w serca, aże przestają bić z rozkoszy... Kolana się gną, jakby dusze uklęknąć chciały przed tem Niewysłowionem... Życie minione wydaje się snem... a to istnienie prawdziwe... Prawda...
— Czy to prawda? — pyta się dusza. A wargi szepczą: — radaś mi?
Skinęła, i głowę tę przekochaną schyla mu na piersi. Przytulił ją mocniej i niezgrabnie pocałował jej włosy. Pachność z nich uderzyła mu do głowy, niby trujący czad.
W te razy światłość przebiegła po wnętrzu. Młodzi ledwo zdołali się przeżegnać, gdy huk się rozszedł trzaskający, jakby kto górę krzemienia rozłupał. Za moment nowa błyskawica, i znowu huk podobny.
— Jak sie też to przeraźnie łyska...
Rzeczywiście, błyskawice były jakieś przerażające, niezwykłe, jakich pasterze nie widzieli za życia swego niedługiego. To też gromkie ich światła rzucały trwogę na ich serca; stali w zalęku, tuląc się ku sobie, jako tych ptasząt dwoje ponad nimi.
Deszcz począł ciąć naremny. Ani światu nie było widać. Błyskawice raz po razie sypały światło przeraźne — już i żegnać się trudno było za każdą — huk toczył się bez odetchnienia...