Strona:PL Władysław Orkan-Miłość pasterska 055.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

jętności skostniałej, już od całego wieka przyswojonej, i ani drgnęła.
W głowicy jej wyniosłej, jeszcze zielonej, chocia już mało iglastej, plątał się ledwo ku ziemi słyszalny szum — jakiś inny, nie z onego tu świata, lecz jakby przypominanie szumów dawnych — dawno pomarłych drzew — drzew-ojców — drzew-praojców...
We wnętrzu jej było cicho. Bo nawet muszki-brzęczki, które się tu, po zajściu słonka za chmurę, schroniły i brzęczały przez chwilę zdudniałym gwarem jako w ulu, siedziały teraz po zwęglinach i szparach, jakby snem poprzylepiane.
Cicho było, jak istnie w kaplicy.
Aże naraz zatrzepotało się coś u wejścia, na wysokości naczółka drzwiennego. I u okraja przyczepił się ptaszek, zazierając uważnie do wnętrza. Nie mógł ciemności przejrzeć, a chciał przejrzeć — więc puścił się na odwagę i obleciał parę razy kołem; poczem wychynął, a za moment wróciło ich dwoje.
Podnieśli się w czeluście pierścieniami wzlotu i posiedli na sękach, wyrastających z poboku do środka; coś ćwierkali, coś sobie opowiadali, czy też przyzywało jedno drugie ku sobie; w końcu znaleźli się razem na jednym sęku i siedzieli już dalej cicho.
Po chwili znowu szmer z góry spłynął do wnętrza: Otworem, który dzięcioł wykuł, a jakiś