Strona:PL Władysław Orkan-Miłość pasterska 050.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Zerwała się swawolnie i ździwionemu śmiała się w twarz, mówiąc oczami: »Pocałowałabych cie za to, żeby...«
W te razy zagrzmiało w dali. Oboje zcichli, nasłuchując.
— Kanysi bardzo daleko...
— Bedzie deszcz z tego gorąca.
— Trza do wołów... — poradził pasterz z powagą.
— No... Kto kogo przegoni?
Puścili się pędem ku wierchowi — poprzód pasterka, za nią pasterz. Dopędził ją przy wierchu i objął ramionami.
— A widzisz... mam cię... teraz-eś już moja!
— Puść... — zatchnęła się powietrzem.
Uwolnił ją posłusznie — i poszli obok siebie, dysząc głośno. Stanąwszy na wierchu polany, rozejrzeli się. Na zachodzie noc się czerniła. I znowu przeszło ich serca uczucie, jakby ptak słońce przesłonił. Ale to jeno na moment. Słońce grzało jak poprzód — większa połać nieba była jasna — ziemia pogodą jaśniała...
Uśmiechnęli się sobie i poszli za wołmi.