Strona:PL Władysław Orkan-Miłość pasterska 036.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Bo daleko, to sie widzą małe.
— Dzieciom gadaj se takie bzdury, nie mnie.
Jednak ciekawe słowa Józusia nie dawały jej spokoju; myślała o nich, zapatrzona w gwiazdy... Józuś zaś nie miał ochoty wykładać jej astronomii. Chciał, by teraz o jego szkołach zapomniała, by brała go jak pasterza.
— To ucą, ze tak daleko... — rzekła po chwili.
— Co ci ta o to... Śpijmy lepiej.
Przysunął się ku niej poufale.
— To śpij. Cy ja ci bronię? — odsunęła się. — Mas doś miejsca.
— Kie ja chcę z tobą...
— Dyć ze mną śpis.
— Ale...
— Co za ale? Jak ci nie dobrze, to idź.
Patrzyła dalej ku niebu, a Józuś, onieśmielony, pozierał na nią i czekał. Oczy jej pomału zaczęły się zwężać — sen ją nachodził.
— Jewka...
— Co?
— Jewciu...
— Dyć słysę.
— Jewusiu...
— Coz ta jesce? Śpij, bo juz cas.
Józuś nabrał w serce odwagi, wyciągnął rękę pod chustą i sparł dłoń na jej piersiach. Nie broniła mu, spytała ino:
— Musis tu rękę kłaść? nie uśnies inacy?