Strona:PL Władysław Orkan-Miłość pasterska 035.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Józuś czuł się, jakby go do nieba wpuścili. Rozpatrzył się po posłaniu i legł skraja, obok Jewki. Chwilę spoczywał cicho. Zbierał w sercu odwagę, oswajał się z rzeczywistością. A bokiem z ciekawością pozierał na Jewkę. Leżała na wznak, chustką owinięta, twarzą ku niebu.
W pobrzasku miesiąca widział jej przyciemniałą twarz, oczy otwarte, wpatrzone w gwiazdy, błyszczące. Wydała mu się jakąś inszą, poważną, prawie że surową. Onieśmielenie poczęło ogarniać Józusia, gdy patrzał w nią, tak w niebo wmyśloną.
— Gwiozda spadła... — szepnęła.
Józuś spojrzał na niebo za jej wzrokiem, i znów ku niej powrócił oczyma. Nieznacznie przysunął się. Dygotał jak w febrze.
— Cy ci zimno? — spytała.
— Nie...
— Tak sie trzęsies. Moze ci dać trok chustki?
Odwinęła chustkę. Józuś podjął trok i skwapliwie się przysunął.
— Cieplej ci?
— Cieplej.
— To śpij. Abo patrz na gwiozdy. Widzis, co ich hań... Jak iskry rozsiane. Więkse, i mniejse, i mało co widne... O — jak sie mienią... Z cego one tyz bedą? Nie wies? co? Jak was tam w skole ucyli?
— To są światy, takie, jak nasa ziemia...
— Głupi... światy... mniejse od śpilki.