Strona:PL Władysław Orkan-Komornicy 094.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Jagnieska podumała chwilę, szepnęła parę razy: »Mocny Boże!« i cóż miała robić? Nie chcą jej, to widoczne. Trza szukać schroniska jakiego... może najdzie! Bóg litościwy... zawdy... przecie...
Pozbierała swoje łachy, związała do łoktusy i obłapiła Satrową niziutko za nogi.
— Moja gosposiu! Niechże was też Pan Bóg nie opuści za to, coście mie tak długo mieli...
— Nie schylaj sie, nie!
— Ostańcie z Bogiem!
— Z Panem Bogiem idź Jagnieś. A chowaj sie ta i krzep jako, to może Bóg dać na wiesnę, że cię przyjmę...
— Bóg wam zapłać stokrotnie! żeście tacy...
Wzięła zawiniątko na plecy i poszła drogą na dół, ku wodzie. Ani jej żal nie było, ani smutno... Ile to razy odchodziła tak, na gorszym czasie!
— Zawdy tak bywało i bedzie... do skończenia świata! — pocieszała się, gdy jej bieda zanadto dokuczała.
Przez lato wszędy miała miejsce, a najbardziej więksi gazdowie radzi ją widzieli... Robotna była, że hej!
— Ino ta zima nieszczęsna, ta zima! — myślała nieraz. — Czemu to człek gackem sie nie urodził? Uwiesiłby sie katędy i przespał do wiesny. Nie kłopotałby se głowy... Mój Boże!
Na zimę prędzej znalazła schronisko u chału-