Strona:PL Vicente Blasco Ibanez-Wrogowie kobiety 213.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

na niego. Musiało to być spojrzenie niewolnicy, pełnej wdzięczności, która stara się zapomnieć o nędzy wyrzutów i czuje się zmysłowo szczęśliwą z tej niewoli poniżającej.
Nienawiść, wstręt, oburzenie wobec cudzego nieszczęścia, zatrzymały księcia. I poco iść za nimi?... Mogli odwrócić głowy i ujrzeć go. Zawstydził się na myśl o możliwem spotkaniu. Nędznicy!... Czyż nie było tam, wysoko, nikogo, któryby karał za takie rzeczy?... I oddalając się od nich, poszedł w stronę przeciwną, aby zejść do portu w Condamine.
Miał opuścić taras, gdy nagły ruch wśród spacerowiczów zwrócił jego uwagę. Ludzie, siedzący na ławkach, wstawali pośpiesznie i po kilku słowach zamienionych, biegli ku miejscu, które książe opuścił.
Usłyszał krzyki.
Lubimow dał się pociągnąć tłumowi i wrócił. Zdaleka zobaczył ludzi, zbiegających pośpiesznie ze schodów. Ogród, pusty przed chwilą, zdawał się wszystkiemi drogami wyrzucać całe grupy ludzi. Zbliżywszy się, usłyszał komentarze tych, którzy informowali świeżo przybyłych.
— To oficer, ozdrowieniec... Spacerował z jakąś damą... Nagle padł na wznak, jak piorunem rażony... Leży tam...
Tak. Martinez leżał na ziemi wśród tego tłumu, niby biedny łachman, z ciałem zgiętem w kształcie litery L. Lubimow zbliżył się i spojrzał po przez głowy ciekawych. Jęk nieustający, rzężenie biednego, dogorywającego stworzenia, było jedyną oznaką życia tego nieruchomego ciała.
Oficerowie przeciskali się aż do środka grupy, opuszczając swe towarzyszki. Poznając Martineza, przybierali wyraz braterski i bolesny.
— Antonio! Antonio!...
Pochylali się nad nim, aby mówić doń cicho, jak