Strona:PL Stefan Żeromski-Pomyłki 083.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Mój mąż znajduje, że powinniśmy pomódz panu. Przecie to pana nie może obrażać.
— Pozwoli pani, że ją pożegnam! — rzekł Fosca, zmrużając oczy, żeby nie ujawnić zawartego w nich wstydu, poczucia zniewagi i gniewu.
— Dokąd pan chce iść, dokąd? — rzuciła natarczywie.
— W tem, że mąż pani chce mi coś tam ofiarować, a pani to proponuje, jest dla mnie zniewaga, na którą niczem nie zasłużyłem. Wogóle... jestem tutaj... nie na swem miejscu! Pozwoli pani, że sobie już pójdę.
Stała o krok, przypatrując mu się z pod oka. Spostrzegł, iż pewna drobna żyłka na jej szyi drga, bije silnie ledwie dostrzegalną pulsacyą, ni to dzwon tajny, bijący wewnątrz na trwogę. Zrobiło mu się dziwnie żal tej małej, śniadej, prawie niewidocznej żyłeczki.
— Już nigdy, nigdy, przenigdy, z czemś podobnem!... Nie ośmielę się! Nigdy! Przysięgam! — mówiła prawie bez tchu, usiłując spojrzeniem, gestem, głosem, niemal krzykiem przebłagać Włocha.
— «Mon verre est petit, mais je bois dans mon verre» — powiedział Fosca ni w pięć ni w dziesięć, aczkolwiek z wielką godnością.
— Skończone! — zawołała radośnie... — Skończone raz na zawsze i już nigdy o tem ani słowa! Chodźmy...
Wrócili do pokoju z Bechsteinem. Z gospodarzem, który już zdążył przywdziać czarny żakiet, rozmawiał młody człowiek. Był ryżawy, troszeczkę piegowaty, ale zgrabny i wykwintny. Całował rękę pani Zinaidy z elegancyą, nie spuszczając ani na chwilę swych bladoniebieskich oczu z twarzy muzykanta.