Strona:PL Stefan Żeromski-Pomyłki 062.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Gdy przed południem, wyłazłszy z pospólnych sienników i z pod starych peleryn, bez śniadania i bez papierosa, niesiony był przez zastarzały nałóg wprost na róg ulicy Cavour, a zaciekłe rozmyślanie nad sposobem pompnięcia od kogoś z przypadkowo spotkanych znajomych forsy na śniadanie nadawało oczom, ukrytym w cieniach obwisłego ronda, wyraz głębokiej melancholii, — nie było kobiety jakiejkolwiek rasy, wieku i hierarchii społecznej, któraby go nie prowadziła oczyma i westchnieniem aż do oleandrów kawiarni. W kawiarni samej bywało w tych godzinach pusto. Nikogo ze «świata»! Garsony, w bezczynności zleniwiałe i spanoszone, witały tego gościa wzrokiem kamiennym, a niejednokrotnie ledwie dostrzegalnem wzruszeniem ramion. «Dyrektor», o ile zjawiał się w tym czasie, zginając swój byczy kark przed rzeczywistymi klientami budy, tego niepłacącego gościa witał przelotnem mrugnięciem, oraz jakiemś łącznikowem ledwie pochwytnem wydymaniem byczego karku. Te ruchy kawiarnianego bawołu budziły w melancholiku kipiący gniew i wywoływały na wargi niejedną z tych starorzymskich metafor, które był słyszał od nerwowego kapelmistrza, skierowaną ku swej osobie. Nie zaspakajało to jednak głodu, ani uciszało żądzy dymu w dziąsłach, zębach i na podniebieniu. Zdarzały się dni, iż Ubaldo, bez żądania, pytania, skinienia, spojrzenia, przynosił jedną małą czarną z kapką wody, zabarwionej jakąś cieczą białą, — tudzież jednego briosza, niezdatnego do użytku z racyi przepalenia albo niedopieczenia. Stawiał przed ponurym muzykiem tacę z takiem westchnieniem, jakby na to miejsce przydźwigał fontannę Trevi, — bez słowa oddalał się i tkwił między gramofonem i kredensem, przy-