Strona:PL Stanisław Witkiewicz-Na przełęczy 260.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

I cóź z tem zrobić?
Choćby się nie wiem jak burzyła krew słowiańska, — musi się jednak pogodzić z germańskiem: Es ist nicht erlaubt — musi, raz wypuściwszy z rąk swoje ziemię...
Znaczna część Tatr za węgierską granicą należy do ks. Hohenlohe’go i z jednym z jego försterów mieliśmy do czynienia.
Wobec naszej przeważającej siły: Es ist nicht erlaubt — pozostało tylko osobistem przekonaniem mówiącego, grochem na ścianę. Kto jednak dostał się w małej kompanii tym panom, z tym gorzej się działo.
Jakże grzeczni wobec tego byli ci Niemcy, do których należało przez lat dwadzieścia Zakopane! Pozwalali Polakom chodzić po ich górach, palić ognie, budować się u stóp Tatr; nigdzie nie stawiali napisów: Es ist nicht erlaubt... nie zagradzali drutami wirchów, nie sprzedawali kart wejścia na Świnnicę i nie stawiali rogatek na Zawracie. Byli, nawet tak grzeczni, że zbankrutowali... Z księciem Hohenlohe’m i jego försterami trudniej się pogodzić...
Znowu toniemy w smutnym, monotonnym lesie świerkowym. Chwilami idziemy kamienistą drogą, to znowu śliskiemi wilgotnemi perciami.
Wszędzie rudo-szare pnie, nastroszone uschłemi gałązkami; u góry ciemna zieleń, u dołu albo brunatne podścielisko igliwia, albo mchy i kitki paproci. Wychodzimy na wielkie rąbanisko — wśród plątaniny wykrotów, gałęzi, pni, rosną na całem zboczu brusznice i maliny — słońce wyziera z za mgieł i mży się na ich prętach i liściach. Droga rzuca się w górę, przez las, i wychodzimy na małą polankę, otoczoną ciemnym lasem z wyłomem ku południowi. Pochyłość porosła smerekami spada w dół gwałtownie. Stoimy ponad wielkiemi obszarami puszcz ciemnych, zapadających zrazu ku dołowi, potem wznoszących się po stokach gór, których stopy wpierały się w zalaną słońcem dolinę.
W dali, z jej dna srebrzącego się blaskami, wznosiła się równa, stroma turnia, jak jeden z filarów zgruchotanego łuku; po drugiej stronie strome zbocze porosłe lasem, znad którego sterczały szczerbate skały. Poza tem blask słoneczny, topił się od dołu w oparze tak jasnym i powietrznym, iż zdawało, że to już niebo — lecz wyżej z tej mgły świetlanej, stożyły się ogromne ściany gór, zawalone śniegami, — ciągnęły się silnym murem, znad którego dźwigała się na niebo wielka ścięta piramida, zatopiona w morzu blasków i fal powietrza: to najwyższy wirch tatrzański — Garłuch, — stał tam w dali ponad doliną Białej wody.