Strona:PL Stanisław Witkiewicz-Na przełęczy 239.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

darta, zasypana gruzem, błędna, rozgałęzia się w mnóstwo wężykowatych wyżłobień; przechodzi koło wielkich płatów wiecznego śniegu, podtajałego od dołu, sączącego na leżące pod nim gruzy kropla po kropli kryształowej wody. U dołu buli trafiamy na zwał potężnych głazów czarnych, spękanych, strząśniętych gdzieś ze szczytu dokoła równych krzesanic, silnemi złomami wpierających się w rumowisko. Po tych ogromnych, nieforemnych głazach idzie się, wtaczając się w górę, spadając na dół, przeskakując nad wielkiemi między niemi otworami. Opoka granitu chropawa, szorstka, doskonale trzyma stopę na najstromszej pochyłości; odgłos, który wydaje przy uderzeniu obcasem lub kijem, jest dźwięczny, — granit wzbudza zaufanie, śmiało się nań stawia nogę i po nim chodzi.
Nie tak, jak gąbczaste, wyświechtane, kruszące się, zdradne wapienie. Jeżeli w naturze coś może być tandetnego — to są skały wapienne w porównaniu z granitem. Przybierają one wprawdzie fantastyczniejsze, dziwniejsze kształty — ale właśnie dlatego, że woda i powietrze łatwiej je niszczą.
Z pod czarnych krzesanic, chropawą wyrwą, wyżłobioną między głazami i piargiem, idziemy w dół; okalamy wielkie przypory granitu i wchodzimy na pochyłość zasypaną ruchomemi głazami, wśród których zieleni się szywar i kity paproci; znowu zwracamy się w górę, wprost na turnie, i wychodzimy na grzbiet usypiska.
Pod nami w dole leży zwierciadło stawu w kotlinie ze szczerej skały. Szare, paplamione płatami śniegu, strome, niedostępne turnie dźwigają się prawie prosto z wody, wysoko na niebo, — a drugie takież skały łbami na dół widać było w stawie, który nie drżał najmniejszą zmarszczką fali. Górale mówią, że to widać „tamten świat, drugi“, — jest to Staw Czarny pod Rysami.
Schodzimy nad jego wody, otoczone z trzech stron amfiteatrem skał podpartych zsypiskami gruzów, na których widnieje pod śniegami trochę porostu; — zresztą lite skały, z jednej strony wiszące potworną, pochyloną ścianą, przeglądają się w martwej, nieruchomej wodzie, utrzymywanej w tej kotlinie naturalną groblą granitową, przez którą zlewa się jej nadmiar szumiącym, spienionym potokiem do leżącego pięćset stóp niżej Morskiego Oka.
Leży ono, tam w dole, pod nami, ciche, ciemne, tajemnicze, osłonione cieniami gór, połyskujące przy brzegach srebrnemi smugami, wchłaniające w ciemne swoje wody odbicia otaczających je potężnych, mro-