Strona:PL Stanisław Witkiewicz-Na przełęczy 231.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

w siebie, poczucie samodzielności i niezależności zostawia swobodę umysłu, konieczną do wybierania drogi, do umiejętnego stąpania, do walczenia z górą.
Nikt mnie już teraz nie proponował serdaków, nie radził nie pytał o nic.
Szliśmy w górę, przystawając na coraz wyższych piętrach granitowego gmachu. Wskutek perspektywicznego skracania się wszystkie szczerby, występy, głazy malały ku dołowi i nabierały powietrznego koloru, i im wyżej, tem dotykalniej się czuło, że się wisi w powietrzu. Ściana jednak skał, ku której zbliżaliśmy się, służy za zasłonę, z jednej przynajmniej strony. Przechodzimy po śliskiem, ociekłem wodą zboczu, które zbliska nie jest tak małem, jak się zdawało z Koprowej przełęczy, — wisi jednak ponad rozdartem gardłem żlebu, który od szczytu płynie szaremi gruzami aż do dna doliny, do brzegu stawu, leżącego tam na dole w obramowaniu z białych skał i mchów złotych.
Przesuwamy się tuż, około ściany granitowej nad przepaścią, i wdrapujemy się na strome zbocze, wiszące nad samym żlebem; nogi przywykłe do stąpania po twardym, dźwięcznym granicie, z niepokojem stąpają po trawiastym upłazie.
Chłodno, jakiś wiatr przeciąga wielką wyrwą między dwiema ścianami ciemnych turni; — za nami rośnie przepaść i przestrzenie powietrza, jeszcze kilka kroków i...
— O! psia....!

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Pierwsze wrażenie jest uczuciem tracenia równowagi; zdaje się że głowa zanadto cięży, że się człowiek chwieje na wietrze, stojąc na ostrym zrębie, dzielącym dwie przepaście — jednę, z której wyszliśmy, i drugą, w którą mamy schodzić. Więc też ludzie nieotrzaskani z temi wrażeniami, czują potrzebę natychmiastową siąść, lub położyć się — naturalnie jak najdalej, i nogami w przeciwną stronę, od przepaści, która zdaje się pociągać, ponieważ ciągnie tam do dna oczy. Człowiek nie patrzy przed siebie, jak przywykł, tylko w dół, a że zawsze za wzrokiem idą pobudki ruchu, więc też za spojrzeniem coś rwie na dno. Idąc przez parę godzin z tamtej strony, przywykło się miąć przed sobą skałę z jednej przynajmniej strony: stałą ścianę granitową, silną, potężną, twardą — tu nagle, nic z tego!