Strona:PL Stanisław Witkiewicz-Na przełęczy 228.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Ta kotlina ostawiona pysznemi, malowniczemi i potężnemi wirchami, błyszcząca słońcem, grająca bogatem przeciwstawieniem barw granatowo-seledynowego stawu i złoto-rdzawych mszarników, nie robiła wrażenia dziczy i pustki. Owszem, byłoby tu zacisznie i spokojnie leżeć w mchach pachnących, nad błękitami wód, w których się topił błękit nieba — gdyby — gdyby nie strach naszego towarzysza i niepokój, który nam kołatał do myśli.
Sprowadzono nakoniec z trudem Monachijczyka; usadzono na pysznem wezgłowiu z mchu, popodkładano torby, pledy i góralskie cuchy. Wielka gąbka umaczana w zimnej wodzie stawu leżała na jego głowie i miała go otrzeźwiać; rozpalono ogień, uwarzono czarnej kawy, — każdy, najlepsze specyały, najwykwintniejsze trunki, co tylko kto posiadał dobrego, wszystko ofiarowywał mężnemu towarzyszowi. Dokoła niego zebrali się najprzytomniejsi, najwymowniejsi i najdowcipniejsi towarzysze; opowiadano mu sprośne anegdoty, śpiewano birbanckie piosenki. On siedział, jak Dalaj Lama, dawał się obsługiwać, niańczyć, bawić się, tumanić, i stopniowo wracał do siebie, nabierał koloru, a jego ładna twarz uśmiechała się dobrotliwie i z zaufaniem do przewodników.
Myśmy się też rzeźwili w seledynowej wodzie, trzymając się zdala od głównego bohatera chwili, i opanowywali do reszty uczucie strachu.
Czułem, że we mnie jest dwóch ludzi, z których jeden boi się i ciągle widzi bladą, wystraszoną twarz i spocone czoło Monachijczyka, — a drugi bierze mnie za łeb i prowadzi. I głównie ta wola, napięta do ostatka, nie wyłącznie wiara w przewodników, lub ich pomoc, może człowieka zewsząd wyratować i wszędzie wyprowadzić. Kto jej nie ma, albo nie jest obdarzony zupełną niewrażliwością na przepaście — niechaj siedzi w domu.
Ruszamy. Monachijczyk orzeźwiony, przybrany porządnie, wsparty na ciupadze, gdyż cienki alpenstock przestał w nim budzić zaufanie, idzie mężnie doliną, przechodzi po kamieniach sterczących ponad wodą małą odnogę stawu; zachowuje się mężnie i klnie po bawarsku: — „Sacra di no a mo!“ — dla fantazyi.
Zaraz za wodą, rumowisko skalne pnie się gwałtownie w górę, na niem leżą płaty śniegu, potrząśnięte kamieniami, okurzone, brudne łachmany zimy, od których nawet żaden chłód nie wiał w ciepłe powietrze popołudniowej pory.