Strona:PL Stanisław Witkiewicz-Na przełęczy 227.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nogami, jak zdecydowany tabeśnik! Cała fantazya i wdzięk tyrolskiego stroju poszły na nic. Rozpięta jopa, kapelusz z pomiętem piórem zsunięty z czoła, alpenstock i torebki w ręku przewodników — i tak jechało to w dół, piszcząc w żwirze kutemi podeszwami i puszczając z pod nich drobne kamienie.

Ci, na których robiło to przykre wrażenie, ja w ich liczbie, wysforowali się naprzód i starali się być jak najdalej od tego widoku, od wszelkiej rozmowy i słychu o nim. Biegliśmy też na dół, nie zważając na przewodników, którzy się starali utrzymać nas na perci, wołając: — „Poleku! poleku!“
Zeszliśmy w dolinę, pooraną wielkiemi rozpadlinami, pogarbioną w kopulaste wzniesienia, porosłe mchem i trawami, zawaloną rumowiskiem skalnem. Na prawo widać było, gdzieś niżej, z pod nastroszonego głazami brzeżku, skrawek ciemno-błękitnej wody stawku. Wyszliśmy przez wznoszące się na lewo wzgórze, nad wody dużego, spokojnego stawu, w którego ciemnym błękicie przeglądały się turnie Mieguszowskie, i mgły, zwijające się ciągle nad Cubryną.
Słońce piekło dotkliwie — w powietrzu unosił się zapach rozgrzanych mchów, traw i kwiatów halnych.