Strona:PL Stanisław Witkiewicz-Na przełęczy 221.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wód dalszych, ogarnia nas senność, chęć spoczynku, wyciągnięcia się na mchach, — i tak leżymy, czas jakis, w spokoju...
Ale górale ciągle spozierają w górę, gdzie w załomie skał, napół ukryte w cieniu bielą się wielkie płaty śniegu zastawione szczerbatemi turniami. Nagle wszystkie ciupagi zwracają się w jeden punkt: — „Wis go! wis go! hań do cienia!“ — Sabała wypatruje pilno — bo tam przy tych śniegach — w tak zwanych Ogrodach — ruszają się pewno kozice. I teraz widać małe stado, wędrujące sznurkiem ku górze, po śniegu. To rumowisko skalne, na którem rośnie trochę halnych roślin, żywionych wilgocią tających nad niem śniegów, jest główną letnią kwaterą kozicy. Przewodnicy nasi, z których niejeden był z fachu koziarzem, a wszyscy mają instynkta myśliwskie, są wychowani w tradycyach kłusowniczych, — nie mogą oczu oderwać od tej gromadki kozic — robią plany wyprawy, jak wejść, zkądby zajść, i wszczynają opowiadania o rozmaitych myśliwskich przygodach.
Ale trzeba iść naprzód.

kosodrzewina.
Teraz skręcamy trochę ku północy, i idziemy wąską, wydłużoną kotliną wznoszącą się coraz wyżej. Na prawo świat zasłoniony potarganemi ścianami skał; na lewo mniej stromo, wznoszą się zielonemi upłazami, wysoko na niebo wirchy, zakończone ząbkami szczerbatych turni.
Dno doliny porozpadane, poorane wodami, potrząśnięte wielkiemi odłamami skał, miejscami rozściela się w małe polanki, zieleniejące tra-