Strona:PL Stanisław Witkiewicz-Na przełęczy 180.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

drabiny, pozostaną zawsze tem, czem są, i nie roztopią się w pospolitej masie tłumu.

sabała.
Biedny, napół ślepy góral, którego całym majątkiem jest dziś kozi serdak i cuha, w której rękawie zeszytym mieszczą się jego gęśliki; chłop, który zaledwie umie czytać i pisać, którego cała nauka leży w obserwacyach, zebranych w walce z dziką naturą i Liptakami, — ten biedny starzec byłby zwykłym dziadem, o którego „uprzątnięcie“ dopominałyby się w mieście brukowe pisemka, gdyby nie jego nadzwyczajna dusza, rzucająca na jego postać i słowa światło, w którem można odnaleźć blaski, bijące od dzieł wszystkich wielkich poetów.
Kiedym po raz pierwszy poszedł odszukać Sabałę, było to w zimie; zastałem go w ciasnej izbie góralskiej chałupy, niańczącego wnuka, w strasznym zaduchu i gorącu, w otoczeniu siedmiorga jagniąt i pary cieląt zimujących w izbie. Chudy był i schorzały. W mroku chałupy, światło okienka przełamywało się w jego przygasłych oczach, czerwonym, fosforycznym blaskiem, jakim świecą oczy owiec w ciemnościach.
Uradował się z naszego przyjścia, bo Sabała lubi świat i ludzi; nie trzeba też było długo namawiać, żeby z nami poszedł. Zarzucił cuhę, która zadźwięczała strunami gęśli ukrytych w rękawie, obwiązał chorą głowę kawałkiem szmaty, wziął ciupagę i poszliśmy.
Mały wnuczek, przywiązany do dziadka, wygramolił się przez próg