Strona:PL Stanisław Witkiewicz-Na przełęczy 174.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Pozieram pilno po tyk zieleninak, widzem jego pośrzodku — pasie sie — obraca... Przypadłek po za semereka, — flinta lotkami nabita, a na wierzchu kulka w kłaku, prochu nasułek dość, coby niedźwiedź nie myślał, co mu załujem. Ale, z tej gronki strzelić było nijako, smerek prawie zasłaniał — a tu śtyrbno, takie turnie gładkie do dołu. Juźci rzeke: Nie porada mnie ku tobie zejść! Toz to na grzybiecie, na łokciak zjechałek dołu, on sie przykręcił bokiem — strzeliłek!

kiej nozem brzuk ozeprół...
Spadł — ani nie beknął!
Wartko nabijam flintę, juze prawie kapślik nakładam — przyleci Józek i zabiadkał. — „O mocny Boze! juze on sam useł! — Dopiro mu ukazujem, ten sie porwie do niego: — Stój! — rzeke, póki ja sie nie sprawie, a odwiedź flinte, bo jak on jesce zywy, to myby z telo zdrowi nie wyśli. Dopiro chodzem zdaleka, patrzem, a mu ta ocy mgłom zielonom zasły, ale jesce mruga hej! Wziołek skale, bar! w niego. Sarpnął się w jeden bok i lezy. Kula jakok zamierzował przesła bez serce, zaś jeden lotek był w pięcie a drugi za usami.
No i dobrze nie bardzo. Wyjąłek nóz z tórbki; toz to kiej mu nozem brzuk ozeprół, on się cofa, cofa i palcami rusa.
Co tchu nakładli my ognia, — Józek wątrobe piók, ja zaś sadła nawinął na patyk — wnet naciurcało to w kapelus. Pojedli my sytno, ino soli nam chybiało, — onoby jesce lepse było ze solom. Bo, niedźwiedzie mieso je godne! Śpitwać co tchu, coby się nie zaparzyło, to ono ta bedzie dobre. Cok przyniósł kany niedźwiedzia dó domu, to to chłopi wnet skieltujom.